niedziela, 2 lutego 2014

Czar drugiego wrażenia, czyli Schiaparelli Haute Couture wiosna-lato 2014

Elsę Schiaparelli absolutnie uwielbiam. Jej osobowość, styl i twórcza odwaga imponowały mi od momentu kiedy dokładnie 5 lat temu w „Bluszczu” natknęłam się na artykuł jej poświęcony. Tekst autorstwa Natalii Jaroszewskiej zafascynował mnie od pierwszego zdania i stał się podstawą do dalszych poszukiwań. Był rok 2009, Metropolitan Muzeum of Art nie zdążyło jeszcze otworzyć wystawy „Schiaparelli and Prada”: Impossible Conversations”. Schiap pozostawała więc postacią zapomnianą, znaną jedynie prawdziwym pasjonatom mody, a odszukanie informacji o niej wymagało sporo czasu i cierpliwości. W zeszłym roku świat obiegła wiadomość - nazwisko Schiaparelli ma oficjalnie powrócić na światowe wybiegi - jej dom mody zostanie reaktywowany. Aby uczcić wielki ten powrót, do zaprojektowania pierwszej po prawie 60-letniej przerwie kolekcji haute couture zaproszono Christiana Lacroix. Efektem pracy projektanta było 18 sylwetek zaprezentowanych w formie wystawy w Musée des Arts Décoratifs . Bardzo retrospektywne i teatralne kreacje z założenia miały być raczej hołdem dla Schiap niż zapowiedzią tego, co zobaczymy na wybiegu w najbliższych sezonach. Jaka będzie Schiaparelli pod skrzydłami nowego dyrektora artystycznego - Marco Zaniniego, przekonaliśmy się dopiero podczas styczniowego tygodnia mody haute couture.





Muszę przyznać, że od początku miałam mieszane uczucia co do reaktywacji domu mody Schiaparelli – z jednej strony radość, z drugiej pewną dozę sceptycyzmu i wątpliwości, czy niektóre wielkie marki nie powinny odejść wraz z ich twórcami. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że odtworzenie surrealistycznego ducha Schiaparelli w zupełnie innej rzeczywistości będzie dla Zaniniego wielkim wyzwaniem i próbą. Z ciekawością i niepokojem  czekałam więc na wiosenną kolekcję i szczerze mówiąc, kiedy pierwszy raz zobaczyłam zdjęcia z wybiegu, poczułam się rozczarowana. Nie potrafię nawet podać argumentów dlaczego. Może po prostu byłam na tyle przywiązana do szalonej, szokującej estetyki Schiaparelli, że każde odstępstwo od niej sygnowane nazwiskiem projektantki zwyczajnie nie mogło mi się spodobać?  

Kiedy pierwsze emocje opadły, postanowiłam podejść do kolekcji jeszcze raz. Początkowa niechęć zaczęła wkrótce ustępować miejsca aprobacie, a to głównie za sprawą filmu z pokazu. Kolekcja Zaniniego bardzo wiele zyskuje bowiem w ruchu. Dopiero wtedy doceniamy naprawdę mistrzowskie jej elementy, jakimi są marynarki i żakiety. Przechodząc się po wybiegu, modelki zdejmowały je i zakładały odwrotną stroną, ukazując bogate zdobienia i idealne wykończenia, które sprawiają, że okrycia mogą być właściwie noszone tradycyjnie, jak i tył na przód. Nie wiadomo do końca co jest stroną wewnętrzną, a co zewnętrzną. Taka iluzja i dwoistość to bardzo świadome, ale i dyskretne nawiązanie do estetyki surrealizmu w projektach Schiaparelli.



Kolekcja  wyraźnie unika oczywistych odwołań do konkretnych kreacji legendarnej projektantki. To nie znaczy, że nie ma ich wcale – pojawiają się jednak wyłącznie w detalach, takich jak zdobienia przypominające te wykonane dla Schiap przez Lesage, przeróżne wariacje na temat mad caps, motyw kraba, fantazyjne nadruki czy biżuteria inspirowana florą i fauną.   

Celem Zaniniego było pokazanie na wybiegu skrawka osobowości Schiap i to właśnie ona sama, bardziej niż którykolwiek z jej projektów, go zainspirowała. Elsa od zawsze projektowała dla kobiet takich jak ona – silnych, odważnych, z poczuciem humoru, które mogą sobie po prostu pozwolić na więcej. Zanini nie planuje zmieniać tej grupy docelowej. Jego kobieta pod eleganckim operowym płaszczem nosi bikini, a do wieczorowej sukni wkłada płaskie sandały z krokodylej skóry zdobione piórami. Bo kto jej zabroni!





Duch twórczości włoskiej projektantki, choć nie rzuca się w oczy z pierwszym spojrzeniem, jest wyraźnie wyczuwalny w kolekcji.  Schiaparelli to przecież nie tylko kapelusze w kształcie buta czy kury, ale przede wszystkim glamour. Jednak nie ten klasyczny, rodem ze starego Hollywood, ale pewien szczególny rodzaj dziwnego, pokręconego glamouru, jednocześnie eleganckiego i niechlujnego. Zanini uchwyca go w pięknych, trójwymiarowych konstrukcjach rękawów, lekkich, nonszalanckich i niezobowiązujących sukniach, a także sylwetkach inspirowanych męskimi. Myślę, że Schiaparelli, która kobietom proponowała spódnico-spodnie i swetry z rękawami imitującymi tatuaże marynarzy, byłaby zachwycona ślubnym kompletem z najnowszej kolekcji.





Źródło zdjęć: style.com
W ramach podsumowania pozwolę sobie przytoczyć historię, którą dawno temu przeczytałam chyba w którymś z zagranicznych Harper’s Bazaar. Hubert de Givenchy, który na początku swojej kariery pracował jako projektant akcesoriów w domu mody Schiaparelli, wspominał moment, kiedy po wojnie odwiedził byłą szefową. Schiap miała na stopach buty w dwóch różnych kolorach. Givenchy nie mógł wyjść z podziwu - dlaczego tak utalentowana projektantka nie może zrozumieć, że surrealizm już się skończył? Otóż Schiaparelli miała świętą rację. Stworzona przez nią surrealistyczna estetyka nigdy się nie skończyła. Przez lata inspirowała i inspiruje nadal. Wystarczy spojrzeć choćby na tegoroczne haute couture – suknia z nutami od Valentino przypomina projekt Schiap, a cały koncept kolekcji Viktor&Rolf odwołuje się do często stosowanego przez nią trompe d’oeil.

Pisząc ten tekst, dochodzę do wniosku, że Schiaparelli w pełni zasługuje na to, aby jej dom mody znów działał. Mam nadzieję, że Marco Zanini będzie kontynuował swoją dobrą passę i nawet w epoce, w której niewiele już potrafi naprawdę zszokować, nazwisko Schiaparelli znów będzie na ustach całego świata. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz