Szczerze mówiąc, nie
lubię chodzić do kina na filmy, na które bardzo długo czekałam. Przez te kilka
miesięcy przed premierą jestem bowiem w stanie zbudować tak ścisłą wizję tego,
co powinnam, a przynajmniej chciałabym zobaczyć na ekranie, że każde odstępstwo
od niej będzie dla mnie równoznaczne z rozczarowaniem. Dlatego gdybym napisała
tę recenzję zaraz po obejrzeniu „Yves Saint Laurenta” w reżyserii Jalila Lesperta
wypunktowałabym w niej zapewne same negatywy. Postanowiłam jednak odczekać kilka
dni, dać myślom odpocząć i ułożyć się. W międzyczasie przeczytałam również
wydane niedawno „Listy do Yves’a” autorstwa Bergé. Nadszedł czas na słodko-gorzkie podsumowanie.
![]() |