Śniadanie na trawie z Kate Moss, matka Whistler’a trzymająca
botek Christiana Louboutin, martwa natura z torebką Valentino - twórcy kampanii
reklamowych największych domów mody coraz częściej romansują ze sztuką, i to
wcale nie tą współczesną. Niezależnie od tego, czy to romans o charakterze
frywolnym i żartobliwym, czy zupełnie na serio, zawsze wzbudza niemałe
kontrowersje. Kampanie reklamowe inspirowane malarstwem są więc zwykłą profanacją i
tanim chwytem marketingowym, a może istotną próbą dyskusji ze sztuką i nadania
jej nowego, współczesnego znaczenia?
Christian Louboutin - lookbook 2008. Zdjęcie Peter Lippmann. Źródło: http://www.peterlippmann.com |
Nie ma na świecie kobiety, która nie pragnęłaby moich szpilek
– pomyślał Christian Louboutin i wraz z fotografem Peterem Lippmannem stworzył
kampanie na jesień/zimę 2011, w której modelki wcieliły się w role bohaterek portretów
dawnych mistrzów. Kobiety z różnych epok – od renesansu aż po XIX wiek –
połączyły dodatki od Louboutina. Bo czyż młodziutka markiza d’Antin uwieczniona
na płótnie Nattiera gdyby tylko mogła, nie narzuciłaby na ramię luksusowej
torebki w bardzo modne zresztą w XVIII wieku lamparcie cętki? Czy Elżbieta
Austriacka pogardziłaby iście królewskimi złotymi szpilkami i torebką? Być może
nawet Świętej Dorocie czy Marii Magdalenie zdarzyłoby się zapatrzeć na oszałamiające buty z czerwoną podeszwą. Konkluzja
jest prosta - niezależnie od wieku, statusu społecznego czy epoki wszystkie
kobiety pożądają Louboutin.
Choć na pierwszy rzut
oka, kampania projektanta może wydawać się zuchwałą profanacją, wnikliwy
obserwator dostrzeże w niej znacznie więcej niż bezwstydne kopie znanych
dzieł. Lippmann i Louboutin z pewnością
nie poszli na łatwiznę, a ich inspiracja daleka jest od dosłowności. Na
przykład młodziutka i niewinna dziewczynka z portretu Corota na zdjęciu
Lipmanna trzyma klasyczną czarną szpilkę z paskiem wokół kostki, spoglądając na
widza i zalotnie się uśmiechając. Nie jest już nieświadomym dzieckiem, lecz
pewną siebie, dojrzewającą kobietą.
Portrety zostały
poddane modyfikacjom, które uczyniły z nich wdzięczną i pełną poczucia humoru
interpretację dawnej sztuki. Elżbieta Austriacka na obrazie Clouet’a nosi
sztywny, zabudowany strój w stylu hiszpańskim. W kampanii Louboutin francuska
królowa została ubrana w lżejszą suknię na wzór szesnastowiecznej mody
włoskiej. Zabieg ten można traktować jako dyskretnie i żartobliwie nawiązywanie
do wysokich, bogato zdobionych, złotych szpilek i torebki, o których dziś
powiedzielibyśmy, że są w bardzo włoskim stylu. Dzięki podobnym niuansom z
historii sztuki i mody kampania Louboutin i Lippmanna buduje intrygujący i humorystyczny dialog
między przeszłością a teraźniejszością.
Ten sam duet kontynuując tradycję, stworzył kampanię na
tegoroczną zimę, inspirowaną twórczością Petera Rubensa. Tym razem do
Louboutinów nie wzdychają zwykłe kobiety, ale sami bogowie! Lippmann kreuje
bajkowe i surrealistyczne obrazy, nawiązujące do mitologicznych motywów w
twórczości flamandzkiego mistrza. I tak oto wojownicza Atena z „Sądu Parysa” do
swoich tradycyjnych atrybutów dołącza parę obłędnie wysokich, złotych sandałów,
nieco odchudzone gracje niosą kosz wypełniony kwiatami i najnowszymi modelami
szpilek, Goliatowi dostaje się torebką-kolczugą i porządnym, ciężkim obcasem, a
Dionizos z Louboutinów popija wino. Pięknie wykonana pod względem estetycznym
kampania współgra z beztroskim klimatem Rubensa, choć jest jednocześnie ukłonem
w stronę surrealistycznych kontrastów. Taka sesja jest bez wątpienia ciekawym i
nieoczywistym sposobem na prezentację najnowszej kolekcji francuskiego mistrza
obuwia. Porównując tegoroczne zdjęcia z tymi z 2011 roku, odczuwam jednak
pewien niedosyt. Brakuje polemiki z będącymi inspiracją dziełami, drobnych
smaczków i niuansów, które sprawiają, że kampania pozostawia w głowie odbiorcy
coś więcej niż przyjemne doznanie estetyczne.
źródło zdjęć z kampanii: vogue.it
Vanitas u
Valentino
Zanim Lippmann i Louboutin sięgnęli po malarstwo słynnego
Flamandczyka i najznakomitszych portrecistów, we wspólnej kampanii na
jesień/zimę 2008 wkomponowali buty w barokowe martwe natury. Ten sam pomysł
wykorzystali projektanci Valentino – Maria Grazia Chiuri i Pierpaolo Piccioli -
w tegorocznej zimowej kampanii marki. Zdjęcia wykonane przez Inez&Vinoodh
są hołdem dla złotego wieku malarstwa flamandzkiego i holenderskiego. Kampania
czepie z barokowych portretów i martwych natur, łącząc najbardziej
rozpoznawalne elementy stylu mistrzów epoki. W fotografiach jest zarówno coś z rubensowskiej obfitości, lekkości i wrażliwości na kolor, jak i mistrzowskiego
operowania światłocieniem Rembrandta. Modelki przyjmują pozy jak na portretach
Vermeera, a na pierwszy plan, zgodnie z barokową, portretową tendencją,
wysuwają się twarze i dłonie zastygłe w wyszukanej pozie. Kreacje odznaczają
się barwną plamą od jednolitego, czarnego tła, co pięknie podkreśla ich kunszt
i dostojność. Dodatki zostały natomiast wyeksponowane jako element martwych
natur, w których niczym na obrazach Cleasza Hedy do głosu dochodzi przede
wszystkim piękno przedmiotu. Tak oto buty i torebki Valentino zostały symbolicznie
wpisane w rejestr przedmiotów rzadkich i luksusowych, którymi chełpiło się
kupieckie społeczeństwo dawnej Republiki Holenderskiej.
Kampania marki jest
esencją barokowego malarstwa Flandrii i Niderlandów, w której człowiek,
przedmiot, światło i kolor łączą się w piękną, nieco refleksyjną całość. Zastanawia
jednak wykorzystanie w sesji motywu vanitas. Zamiast klasycznych martwych
natur, skupiających się na materialnym pięknie przedmiotów, Chiuri i Piccioli
zdecydowali się na inspirację tymi przepełnionymi symbolami śmierci i
przemijania – więdnącymi kwiatami, czaszkami i klepsydrami. Być może to
refleksja nad „marnością” epoki fast fashion? Dla mnie motyw vanitas u
Valentino jest przede wszystkim trafnym komentarzem dotyczącym ulotności i
przemijalności samej mody i trendów, które zaczynają umierać już z chwilą
swoich narodzin. Przecież zgodnie z okrutnymi prawami współczesnych mód, przedstawione
ubrania i dodatki nie mają prawa być „na topie” dłużej niż jeden sezon. A
jednak naturalność, z jaką modelki prezentują się w roli barokowych dam każe
nam przypuszczać, że suknie Valentino z powodzeniem przetrwają próbę czasu.
I kto tu
nosi spodnie?
Co sprawia, że kampania inspirowana dawną sztuką nie jest
jedynie ładnym, malowniczym obrazkiem, a intrygującą, nową interpretacją
starych dzieł? Yves Saint Laurent i Mario Sorrenti z pewnością poznali ten
sekret. Kampania Rive Gauche z 1998 roku, którą wspólnie stworzyli już na
pierwszy rzut oka porusza i wzbudza niepokój. Inspirowana najsłynniejszymi światowymi
dziełami, zupełnie zmienia ich wymowę poprzez jeden, prosty zabieg – odwrócenie
ról płci. Olimpia Maneta nie tylko nie jest naga, ale nie jest też kobietą. Zamiast
Gabrieli d’Estrees na słynnym obrazie szkoły Fointainebleu widnieje model,
któremu w kąpieli towarzyszy ubrana w koronkową suknię Kate Moss. Najbardziej
wymowna jest chyba jednak interpretacja „Śniadania na trawie”, w której to ubrana
w kultowy smoking Kate leży obok dwóch zupełnie nagich modeli. Saint Laurentowi
i Sorrentiemu udało się sprawić, że niegdyś szokujący i gorszący, a dziś na
stałe wpisany do kanonu sztuki obraz Maneta, znów wzbudza skrajne emocje.
Głównym źródłem kontrowersji pozostaje postać kobiety, która przewrotnie
zaskakuje nie naturalistycznym przedstawieniem nagości, lecz zuchwałą wręcz
dominacją, jaką daje jej… ubranie. Podobnie jak kobieca postać na oryginalnym
obrazie, Kate odważnie spogląda na widza, kompletnie ignorując towarzyszących
jej modeli. Jednak wbrew pierwotnej wizji Maneta, mężczyzna na pierwszym planie
nie rozmawia z towarzyszem, ale jest zwrócony ku kobiecie i w nią wpatrzony. Tak
wykreowana wersja słynnego obrazu to idealny przykład twórczego dialogu ze
sztuką, dzięki któremu największe dzieła na nowo odżywają w ludzkiej
świadomości, przestając być jedynie reliktem przeszłości zamkniętym w muzeach.
***
O ile związki mody ze sztuką współczesną wydają się dziś
wręcz naturalne, o tyle inspiracje minionymi epokami wielu uważa za niestosowne
kpiny z mistrzów malarstwa. Miłośnicy sztuki z reguły z niesmakiem i kpiącym uśmiechem
kręcą głowami – przecież Rubens przewróciłby się w grobie, gdyby widział, co
zrobiono z jego dziełami, i to dla czystej komercji! Czy aby na pewno?
Pomyślcie, czy gdyby mistrzowie dawnego malarstwa przenieśli się w czasie do
naszej epoki, nie byliby zainteresowani pięknymi, pobudzającymi masową
wyobraźnię akcesoriami i strojami czołowych domów mody? Czy Manet faktycznie czułby
się urażony kampanią YSL interpretującą na nowo jego dzieła? Cóż, przypuszczam,
że już prędzej Mondrian, który do swoich pionów i poziomów dorobił życiową
ideologię, miałby do Yvesa pretensje o sprowadzenie jej do wzoru na sukience.
Bardzo ciekawie to zostało opisane.
OdpowiedzUsuń